O NAS:

Koty fascynowały mnie od zawsze, ale jakby na przekór temu w domu były tylko psy, niekoniecznie rasowe. W 1978 roku zawitała w moim domu suczka KORA Owczarek niemiecki, późniejsza wielokrotna medalistka, zwyciężczyni wielu wystaw. Potem do domu mojego przybyła Cocker spanielka BONA i uzyskałam od niej tak rzadkie w latach '80 szczenięta w kolorze czarnym podpalanym i czekoladowym podpalanym. Do domowego „stadka” dołączyła jej córka BUBA z Kaczej Łączki, najukochańsza o najcudowniejszym charakterze, właściwie do kompletu brakowało jej tylko aby umiała mówić. Niestety psy żyją za krótko, o wiele za krótko. Najpierw odeszła KORA, potem BONA, a jej córka BUBA umarła na moich rękach. Na pocieszenie została mi KUMA-KITA Pastele, suczka rasy Shih-tzu, którą kupiłam po śmierci BONY, bo BUBA tak tęskniła po śmierci matki, że nie chciała jeść ani pić i dopiero to słodkie 60 dkg maleństwo o bardzo zdecydowanym charakterze przywróciło jej chęć do życia. Zaopiekowała się Kumą, jak swoim własnym dzieckiem.

Niestety po odejściu BUBY sytuacja powtórzyła się. Wtedy właśnie zaczęła krystalizować się we mnie myśl o sprawieniu sobie kota, a jednocześnie towarzysza życia dla KUMY.

W tym czasie, a był to rok 1991 odbywała się w Gdańsku Wystawa Kotów Rasowych, na którą „waliły” takie tłumy, jakich w tej chwili nie spotyka się na wystawach, kto wyszedł z kolejki oglądających, musiał stać od początku, nie było mowy o ponownym dostaniu się do prezentowanych kotów. Już wtedy wiedziałam, że chcę mieć rudą kotkę perską. Nie przewidziałam tylko jednego – po pierwsze, że w tych latach bardzo trudno było kupić kotkę w tym kolorze, a po drugie, że zobaczę na tej wystawie kota, który stanie się moim marzeniem, wtedy nieosiągalnym. Był to wielki, cudowny, majestatyczny MAINE COON - i stało się! Wpadłam, jak „śliwka w kompot”, stałam, jak urzeczona przy klatce podziwiając tego „potwora”, który zdawał się nie zwracać na nikogo uwagi, nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem. Nie muszę chyba dodawać, że następnego dnia „pognałam” na wystawę i trwałam przy klatce podziwiając „maleństwo”. Wiedziałam wówczas, że stanę na głowie, a muszę mieć kota tej rasy, ale nie zrezygnowałam z rudej kotki. W 1993 roku przywiozłam z Warszawy rudą TAFUNIĘ Alzo, którą ochrzciłam domowym imieniem „Murka” na cześć kotki, którą w czasie wojny miała moja babcia. Decydując się na Murkę (obecnie 15.to letnią i w bardzo dobrej kondycji) wiedziałam, że jest „mrówkojadem” czyli, że ma za mało płaską twarz, ale właśnie dlatego spodobała mi się. Od niej, po uzyskaniu na wystawach licencji hodowlanej, uzyskałam kilka miotów cudnych kociąt w trzech kolorach – rudym, białym i szylkretowym. One również były mało „płaskie”, jak na wymogi wystawowe, ale osobom, które je nabyły, właśnie dlatego podobały się. Ja do dzisiaj uważam, że kot powinien mieć pyszczek i dlatego Murka pozostanie moim jedynym i ostatnim persem, bo - jak już powiedziałam - wolę „mrówkojady”. W 1995 roku zawitała w moim domu kotka Maine Coon Priscas GAUDIANE (Zuzia), którą sprowadziłam z Danii co nie było łatwym przedsięwzięciem. Dopiero teraz, przy całej miłości, jaką darzę Murkę, mogę docenić walory charakteru Maine Coon`a. Porównując obie te rasy - Pers to, z całym szacunkiem - kot „stacjonarny”, natomiast Maine Coon to kot, którego zalety trudno jest przelać na papier, po prostu trzeba go mieć! W jednej z wielu książek o kotach przeczytałam, że jest on kotem jednocześnie dzikim (to o wyglądzie) i udomowionym. Myślę, że jest to najbardziej trafna charakterystyka tej rasy. Jest to łagodny „olbrzym”, dobroduszny i miły, o cudownym usposobieniu, który chodzi za człowiekiem, jak pies, bierze udział w życiu rodzinnym, a jednocześnie ma zdecydowany charakter i potrafi tak, jak jest to u mnie, przewodniczyć w mieszanym „psio – kocim” towarzystwie, nawet jeżeli mieszka pod jednym dachem z Rodezjanem. Tak właśnie jest w moim domu, w którym dowodzi prawie już 15.letnia Zuzia, której podporządkowały się wszystkie koty i 2 duże psy.

Pozostałe, a nie wymienione jeszcze koty to: 11.letnia córka Zuzi GIC EVITA Bratnia Dusza * PL oraz Cornish Rex 11.letnia DAISY – MARGARET z Półwyspu „odziedziczona” po niestety nieżyjącej już osobie oraz Mruczek - dachowiec o najpiękniejszych na świecie kocich oczach.

Zuzia po uzyskaniu na wystawach tytułu Championa została matką. Miała ona 4 mioty kociąt, z których tylko 2 kotki były wystawiane, a reszta pławi się w dobrobycie u „swoich ludzi”, nie zawracając sobie głowy wystawami. Nie przejmuję się tym za bardzo, bo u mnie głównym warunkiem, jaki musi spełnić nabywca mojego kociaka jest to, że ma być kochany, zadbany, zabezpieczony przed zagrożeniami itd., natomiast wystawy są dla mnie sprawą drugorzędną.

Listom, jakie otrzymałam i otrzymuję od nabywców z podziękowaniami musiałabym poświęcić całkiem spory rozdział. Dlatego powiem tylko, że na przestrzeni 15 lat z wieloma osobami, które nabyły u mnie kociątko zawiązały się przyjaźnie, które skutkują do dziś miłymi spotkaniami i rozmowami.

W roku 1997 kupiłam suczkę CANGĘ, rasy Rhodesian Ridgeback, która w przyszłości - po moim przeprowadzeniu się na wieś miała spełniać funkcję „stróża domowego” i jednocześnie obrońcy. Muszę przyznać, że nie miała ona na początku łatwego życia z Zuzią, która będąc wtedy w połowie ciąży, bardzo dawała się we znaki 2,5 mies. Candze, ważącej 12kg i całkiem sporej. Od tego czasu minęło prawie 10 lat. Canga urodziła 2 mioty słodkich szczeniąt. Jej córka AMBRA, która pozostała w domu, obecnie sama jest matką pięciorga dzieci.

Tak oto pokrótce przedstawiłam moje psy i koty, które dają mi wiele radości i zadowolenia.

Zapraszam do oglądania mojej strony - Hanna Tanaś


stat4u